Spotkanie z Penny mieliśmy umówione na 13.00, kierowca z kliniki był po nas 10 min przed 13.00. Bałam się że nie zdążymy dojechać, a okazało się że weszliśmy do gabinetu dopiero o 13.45.
Myślałam że oszaleje ze stresu czekając tyle czasu.
Penny siedziała uśmiechnięta, i od razu powiedziała że mają good news.
Zarodków było 7, bo z tych 19 komorek nie wszystkie były dojrzałe, niektóre się źle zapłodniły itd.
W każdym bądź razie, dziś mamy 3 zarodki!
Nigdy wcześniej tak długo nie dotrwały.
To jeszcze nie 5 doba, ale mówiła, że już najgorsze za nami i oczekuje że nic się do jutra nie zmieni.
Zapytałam o powód dlaczego tym razem taki dobry wynik. Zszokowała mnie odpowiedzią. Powiedziała, że wyniki badań partnera, fragmentacja dna i wszystko inne było książkowe, ale wychodzi na to, że były jakieś hidden issues…. I antybiotyk który brał 40 dni zrobił swoje.
Użyli zwykłej metody ivf, ale wybrali tylko najszybsze i najlepsze plemniki do zapłodnienia.
Moje komórki w ostatnich podejściach też nie były jakieś super, więc w połączeniu ze sperma, która nie była 100 % idealna zarodki przestawaly się dzielić.
Od razu po wizycie kierowca zabrał nas do szpitala, oddalonego kilka km od kliniki, żeby zrobić badania krwi i ekg.
A jutro histeroskopia o 7.00 rano.
Jeśli zarodki dotrwają do jutra, to zostaną zamrożone i transfer w kolejnym cyklu.
Po histeroskopi mamy jechać prosto do kliniki przedyskutować co dalej.
Trzymajcie kciuki aby nic złego się teraz z zarodkami nie stało!
A propos samopoczucia : pierwszy raz nie odczuwam że miałam punkcje…. Mimo tego że było 19 komórek.